Podróż Nemrut Dagi - ósmy cud świata?
Nemrut Dagi o wysokości 2150 m n.p.m. jest szczytem w centralnej Turcji (Taurus Środkowy, a dokładniej pasmo Malatya Daglari). Znany jest ze wszystkich przewodników, broszur i artykułów zachęcających do zwiedzania Turcji. Szumnie został okrzyknięty i reklamowany jako ósmy cud świata. Tylko czy słusznie? Ale po kolei ...
Opuszczamy brzegi jeziora Van, Wyżynę Armeńską, ośnieżone szczyty i kierujemy się na zachód. Jedziemy wzdłuż granicy z Syrią. Zmieniają się widoki, krajobraz, klimat. Bujna zieleń górskich stoków ustępuje niskim zaroślom, a z czasem nawet one zanikają. Mamy wrażenie, że za oknem wciąż to samo, a do tego ten niemiłosierny upał. Jednak nie to jest najgorsze. Wszyscy chorujemy, delikatnie mówiąc na niestrawność. Jesteśmy umęczeni. Wszyscy wiedzą jak bardzo trzeba uważać w takim klimacie na posiłki. Ale wyobraźcie sobie taką sytuację - jest chyba ze 40 stopni, szukamy miejsca, gdzie można skryć się przed tym żarem. Odwiedzamy miejscowe "kebabownie". Jesteśmy witani bardzo serdecznie, z ogromnym zaciekawieniem, każdy chce z nami porozmawiać. W tej części Turcji, na takim uboczu europejczycy są naprawdę rzadkością. Więc siadamy przy stoliku i już wiemy, że minie trochę czasu jak zbierzemy siły aby powlec się dalej. Nikt z miejscowych nie pije napojów butelkowanych i poprostu w takich miejscach ich nie sprzedają. Na środku knajpki stoi wielka drewniana beczka, a wniej woda z lodem. Podchodzi Turek zaczerpuje dzbanek i stawia go przed nami, na stoliku jest jeszcze pieczywo i papryczki. Jak mamy ochotę coś zjeść to możemy zamówić, a jak nie to można się napić i pójść sobie. Dzbanek pokrywa się momentalnie rosą, ślinianki pracują ze zdwojoną siłą, przełyk odruchowo zaczyna się ruszać w górę i dół. Na zewnątrz jest 40 stopni. Znowu się nie udało, a tyle razy obiecywałem sobie - tylko butelkowana woda! Problem jest w tym, że dawno skończyły się nam napoje odkażające zakupione w Gruzji ;)
Jedziemy dalej. Co kilkadziesiąt kilometrów zatrzymywani jesteśmy przez patrol wojskowy. Na skrzyżowaniach mają urządzone posterunki z blokadami, zasiekami, bunkrami, stanowiskami z karabinem maszynowym. Wszystko obłozone jest workami z piaskiem. Obok zawsze stoi wóz opancerzony, albo helikopter. Kontrole na szczęście nie są uciążliwe. Na wyrywki sprawdzane są paszporty. Chyba nikt z nas nie przypomina Kurda walczącego o wyzwolenie swojej ojczyzny.
Zatrzymujemy się na kilka godzin w Diyarbakir. W naszej formie ciężko mówić o zwiedzaniu. Wleczemy się przez miasto, raczej szukając cienia niż zabytków. Mijamy potężne mury obronne, podobno drugie pod względem wielkości po Murze Chińskim. Nie wiem, ale naprawdę robią wrażenie. Zaglądamy na dziedziniec Ulu Camii (Wielki Meczet), jeden z najstarszych w Turcji. Sił nam starcza na tyle. Bardzo ciekawe miasto, pełne zabytków, do tego dość egzotyczne, o takim specyficznym, wschodnim (?) klimacie.
Pod koniec dnia jesteśmy nad Eufratem. Przykucam na chwilę na brzegu, zanurzam dłonie, później brodzę przez chwilę po kostki w wodzie. Przed oczami staje mi mały chłopiec siedzący w ławce i słuchający na lekcji historii o Babilonie, Eufracie i Tygrysie. Może to nie Bagdad, ale zawsze coś ;) Z zadumy wyrywa mnie cumujący prom. Czas na przeprawę.
Wieczorem jesteśmy w Kahcie. Na ulicy zaczepia mnie elegancko ubrany Turek. Padają standardowe pytania - skąd? dokąd? itd... Później zaczyna dopytywać o przemiany ustrojowe w Polsce, jak mi się podoba demokracja w takim wydaniu. Wszystko płynnym angielskim. Siedzimy chwilkę w cukierni i gawędzimy. Jestem na pół przytomny z gorąca i innych dolegliwości, przez co zaskoczenie jest tym większe.
Znajdujemy camping, taki prawdziwy, z recepcją, toaletami, bieżącą wodą. Po prysznicu odzyskujemy siły, bez pospiechu przyrządzamy kolację. Dzielimy się wrażeniami, snujemy plany. Nikt nie zasypia, a właściwie traci przytomności na stojąco. Pobudka o 3 w nocy. Jedziemy wynajętym busem zwiedzać Nemrut Dagi.
Dojeżdżamy na parking, stąd kilkudziesięciominutowy marsz na szczyt, tak żeby zdążyć na wschód słońca. Jesteśmy. Chwila oczekiwania, niebo zmienia barwy, widoczne są coraz to dalsze pasma górskie. Po chwili pojawia się pomarańczowa tarcza słońca. Cały spektakl trwa dość krótko. Szczyt oświetlony jest ciepłym światłem. Przyjemny, nocny chłód szybko ustepuje. Rozglądamy się po szczycie.
Na szczycie znajduje się zespół świątynny zbudowany w I w p.n.e. przez króla Kommageny - Antiocha. Na szczycie usypał 50 m kopiec, pod nim znajduje się grobowiec, a całość otoczona jest monumentalnymi posągami bogów, a wśród nich podobizna króla Antiocha. Wszystko ma swoje nazwy, historię. Warto poczytać w sieci, obejrzeć lepsze zdjecia.
Zwiedzanie zaczyna się dopiero teraz. Po drodze czeka nas mnóstwo atrakcji: starożytne miasto Arsameia, stelle, posągi, rzymskie mosty... A wszystko to wśród zapierających dech w piersiach widokach. Czy to jest ósmy cud świata? Nie wiem, nie widziałem pozostałych i chyba wszystkich już nie zobaczę. Napewno warto tu przyjechać. Niewątpliwie jest to unikat na skalę światową. Mi najbardziej podobała się sama forma zwiedzania. Ta magiczna chwila wyczekiwania na wschód słońca, towarzyszące temu dziwne napięcie. I ta świadomość, że gdzie się nie postawi stopy, to dotyka się historii. Do tego natura, piękne krajobrazy... Zapada w pamięć.
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Z przyjemnością porównałem Twoje doświadczenia ze swoimi :-)
-
Gore Nemrut uwazam za jedna z najbardziej mistycznych miejsc na swiecie, a miano Osmego niekoronowanego cudu swiata jest w pelni uzasadnione. Bylem tam 2 razy, w tym raz po wschodzie slonca gdy juz wszyscy pojechali a ja mialem caly monument dla siebie :-)
-
No to kolega polciał. Byliśmy na Nemrut 7.7.2010. To żaden cud tylko dobrze wypromowane miejsce.
Kommagene &co. kroją po 75TL od głowy pokazując miejsca jakich wiele - ogólnie odradzam wycieczki poranne i nocne bo to porażka, wygodne to tylko dla kierowców którzy w ten sposób potrafią obskoczyć dwie grupy dziennie.
Dużo ciekawsze są spotkania z wioskowymi ludźmi w Turcji.